Tato, gdzie byłeś? – to pytanie często pojawia się w naszej głowie, gdy wszystko nam się sypie. Dlaczego Bóg dopuścił do mojej krzywdy? Czemu mnie nie ratował, gdy krzyczałam o pomoc? Jakim prawem mógł mnie opuścić?
Przeglądając swoje różne teksty trafiłam na jeden sprzed kilku lat. Czytając go mam poczucie, że jest żywo aktualny. Zachęcam do lektury.
Tato, gdzie byłeś?
Niedziela. Spałam dziś do 12:30. Miałam za sobą tragicznie emocjonalny tydzień, który wyssał ze mnie całą energię. Kompletnie nie miałam siły ruszać się z łóżka i najchętniej przeleżałabym tak cały dzień. Jednak pusta lodówka i mój głód wygrał z lenistwem. Wrzuciłam na siebie wyjściowy dresik, chwyciłam kluczyki do samochodu i zjechałam windą na dół.
Wychodząc na patio minęłam stojącego do mnie tyłem mężczyznę w okolicach czterdziestki. Jego wzrok skupiony był na oddalonej 5 metrów dalej dziewczynce ubranej w różowy outfit starającej się utrzymać równowagę na również różowym rowerku. Zdążyła przejechać samodzielnie z pół metra kiedy nagle noga ześlizgnęła jej się z pedału i zaczęła w przerażeniu krzyczeć „Tato!”. Tato obserwował sytuacje ze spokojem będąc w każdej chwili gotowy, aby podbiec do córeczki: „Spokojnie kochanie, połóż nogę na pedał i dalej jedź”. Dziewczynka zbyt bardzo skupiła się na swojej tragicznej sytuacji i nie słyszała głosu ojca, który dawał jej konkretne wskazówki jak wyjść z tej sytuacji. „Tato!!” powiedziała z coraz większą pretensją w głosie. Niestety ale w tym momencie zaczęła tracić równowagę i w zwolnionym tempie grawitacja zaczęła przyciągać jak w dół. Szczęście w nieszczęściu zamiast uderzyć ciałem o chodnik, wpadła w krzaki. Mężczyzna w sekundę znalazł się przy córci podnosząc z niej rower i pomagając wydostać z gęstwin zarośli. „Tato, gdzie byłeś jak Cię wołałam??!!” powiedział smutny, pełen żalu, łamiący się głosik. Mężczyzna ukucnął obok, wziął córkę za rękę, przyciągnął bliżej siebie i powiedział głosem pełnym troski: „Byłem tuż obok i mówiłem dokładnie co masz robić, a Ty pozwoliłaś, aby strach Tobą zawładnął”.
Ile razy upadałam w swoim życiu uważając, że to Twoja wina Jezu? Ile razy krzyczałam z pretensją „TATO” nie chcąc usłyszeć Twojego spokojnego głosu, który podpowiadał mi co mam robić? Ile razy pozwoliłam, aby to strach zawładnął moim życiem? Ile razy nie dostrzegałam Twojej obecności przy upadku?