Nie lubię komedii. Zwykle albo są głupie albo żałosne. Rzadko je oglądam i nigdy nie chodzę na nie do kina. Przez wzgląd na dawno niewidzianą koleżankę, postanowiłam zrobić wyjątek i obejrzeć włoską komedię Jak Bóg da i było to jedno z najśmieszniejszych 90 minut mojego życia.
Film Edoardo Maria Flacone rzuca satyryczne spojrzenie na modelową rodzinę zamożnej klasy średniej. Na pierwszy rzut oka mamy tutaj idealną familię, której głową jest zamożny, ceniony kardiochirurg Tommaso. Uznany lekarz mieszka w luksusowym domu z piękną żoną Carlą i dorosłym synem, studentem medycyny, Andreą. Sąsiadami doktora są córka Bianca oraz jej mąż nie do końca uczciwy handlarz nieruchomości Gianni. Na pozór mamy do czynienia ze szczęśliwą rodziną. Carla spełnia się w roli żony i dogląda rodzinnej sielanki. Udziela się w organizacjach charytatywnych i adoptuje na odległość dzieci z krajów gorzej rozwiniętych gospodarczo. Bianca wiedzie szczęśliwe życie u boku męża, a całe dnie wypełnia jej śledzenie najnowszych trendów w świecie mody i makijażu. Tommaso natomiast jak przystało na głowę rodziny jest zajętym i zapracowanym lekarzem, który skupia się na swojej pracy lecz mimo to stara się nie zaniedbywać rodziny. Wydaje się, że największym zmartwieniem bohatera jest to, żeby jego jedyny syn zdał zbliżające się egzaminy. W domu słynnego chirurga religia jest tematem tabu. Wszyscy starają się utrzymywać pozory a rozmowy dotyczą błahych i nic nieznaczących wydarzeń. Pewnej nocy Tommaso widzi Andre odjeżdżającego na skuterze ze swoim przyjacielem. Zachowanie młodych mężczyzn sprawia, że Tommaso myśli iż jego syn jest homoseksualistą. Postanawia porozmawiać z rodziną. Namawia ich do okazania wsparcia oraz pełnej akceptacji wyboru syna – wszak tak robią wszystkie współczesne rodziny: tolerancja ponad wszystko! Jakiegoż szoku doznaje nestor rodu, gdy Andre oznajmia, że odnalazł Boga i chce zostać księdzem.
Tommaso jest zrozpaczony. Namawia pozostałych członków rodziny, żeby postarali się odwieźć Andre od zostania księdzem. Dla bohatera decyzja syna jest kompletnie irracjonalna. Zabiegi profesora przynoszą odwrotny skutek. Żona i córka dostrzegają pustotę dotychczasowego życia i ku rozpaczy coraz bardziej zagubionego i coraz mniej rozumiejącego męża i ojca wywracają domową sielankę do góry nogami. Tommaso nie daje jednak za wygraną i postanawia zdyskredytować księdza, którego obwinia za zmarnowanie życia synowi.
Jak Bóg da bez nachalności i dydaktycznego smrodku pokazuje, że religia katolicka wcale nie jest przestarzała i obciachowa. Reżyser w inteligentny i zabawny sposób przemyca katolickie wartości. Perypetie Tommaso i jego rodziny pokazują jak w naszym tolerancyjnym, konsumpcyjnym społeczeństwie ludzie duszą się w konwenansach narzuconych przez współczesną kulturę. Jak z obawy przed odrzuceniem nie potrafią wyrazić własnego zdania i tkwią w marazmie codzienności.
Na uwagę zasługuje postać księdza Pietro grana przez Alessandro Gassmana. Filmowy kapłan jest zupełnie inny i zaprzecza stereotypom, do których przyzwyczaiły nas media. Don Pietro ma ludzką twarz ze wszystkimi jej odcieniami. Filmowy ksiądz kiedy trzeba emanuje radością ale potrafi też wpadać w złość i uciekać się do drobnych podstępów – oczywiście w „bożej” sprawie.
Świetny scenariusz, doskonała gra aktorska i salwy śmiechu jakie towarzyszyły seansowi na którym byłam – to doskonała rekomendacja na spędzenie czasu w wieczorem. Jak Bóg da, oczywiście.